![]() |
Mateusz Damięcki aktor foto: www.mateuszdamiecki.eu |
Kiedyś szukałam dla niego czegoś specjalnego, wiedząc, że lubi Mistrza i Małgorzatę przeszukałam wszystkie księgarnie - znalazłam komiks. Jego reakcja - ogromna radość, takiej się nie zapomina. Gra w spektaklach, serialach, filmach polskich i zagranicznych, dużo podróżuje, oddaje się działaniom charytatywnym, wszytko co robi, robi z pasją i wygląda na to, że jest notorycznie zafascynowany światem. No i uwielbia książki, ja to wiem. Dziś dzień dobry z książką z Mateuszem Damięckim. O Bułhakowie, Sapkowskim, Playboyu na Syberii i nie tylko...
Dlaczego Mistrz i Małgorzata?
Mistrz dlatego, że czaruje, a Małgorzata, bo czarująca J A na magię nie ma
mocnych. A bo ja wiem dlaczego…? To naprawdę nie moja wina, nie moja wola,
to nie ja wybrałem tę książkę, to ona mnie upolowała. Siedzisz spokojnie w
fotelu, albo leżysz w łóżku i nagle buuum!
Książka spada Ci na głowę. Nie
spodziewałem się co się w niej kryje. Ktoś mi powiedział, że
dobre, ale niezbyt nachalnie (widocznie, żeby mnie nie spłoszyć, nie
sprowokować oczekiwań), ten ktoś (już nie pamiętam kto) musiał
być Wolandem ukrytym w nieswoim ciele. Czyli pewnie samym Bułhakowem,
któremu do kieszeni wpada parę rubli za każdym razem, kiedy ktoś kupi
egzemplarz J Pamiętam, że przeczytałem dwie kartki i
że już było po mnie. Od samego początku złapało mnie swoiste rozdrobnienie
jaźni, literacka schizofrenia – z Bezdomnym siedziałem na ławce, z
Lichodiejewem na molo w Jałcie, z Mateuszem Lewitą (mój ulubiony bohater
tej powieści, zawsze chciałem go zagrać w teatrze lub kinie) latałem ponad
szpicami wysotek stalinowskiego empire Moskwy.
Stawałem się za każdym razem tym, o którym akurat pisał Bułhakow. I
jak autor przeskakiwał na kogo innego, to ja razem z nim. Tak było za pierwszym
razem. Potem zaczęło się zgłębianie. Każde kolejne podejście do tej
książki było uzupełniane jakąś inną, dodatkową wiedzą:
teoretyczną o historii Rosji tamtych czasów, oglądaniem zdjęć miasta
tamtych lat, wreszcie szczegółami biografii autora. A na koniec z
powieścią pod pachą przeszedłem przez współczesną Moskwę w
poszukiwaniu tego, co opisane. To wciąga. Patriarsze Prudy nocą, restauracja
Margarita, wódka za czerwońca i Behemot czający się w każdej ciemnej bramie.
Dlaczego Sapkowski?
Sapkowski za styl i za to, że czytanie Go po prostu sprawia
przyjemność. Tu i teraz. Bez refleksji (można, ale nie koniecznie trzeba), bez
zapisywania na marginesie kto z kim, przeciw komu, kto czyim ojcem i dlaczego
akurat nie lubił tego czy tamtego. Sapkowski jest jak Sienkiewicz (często
napotykam to porównanie i sam to zauważyłem), ale w innej materii, dla mnie o
wiele trudniejszej do okiełznania, bo w świecie hiperfantastycznym, całkowicie
wykreowanym. Sapkowski zaskakuje swoją elokwencją, ale w taki sposób, że
nie wywyższa się ponad czytelnika. Robi tak , że czytelnik jest dumny, że
wszystko zrozumiał. A jego porównania, których używa są jak ciepłe słodkie
bułeczki z masłem, albo z Nutellą. Albo jak spaghetti z pesto – czujesz? Tylko
pomyślisz i ślina sama leci. Poza tym Sapkowski nie pozostawia czytelnika nigdy
w rozkroku, nieusatysfakcjonowanego. Zawsze kończy to co zaczął,
choć czasem stwarza pozory, że zapomniał. Zawsze postawi
ostatnią kropkę, cegłę, mieczem przetnie, a jeśli cięciwa łuku została
napięta, to czytelnik może być pewien, że za
chwilę ktoś wyzionie ducha. Jak zwał tak zwał. A mimo wszystko
zaskakuje. Nie wiem jak on to robi – dobrze wiem, że mnie zaskoczy, a i tak
się tego nie spodziewam. Czytając Sapkowskiego zazdrościłem sam sobie, że
to robię. „Wiedźmin” i „Trylogia husycka” to najlepsze co czytałem od lat. Problem
polega na tym , że czytałem, czytałem, aż wyczytałem, a więcej nie ma.
A poza Sapkowskim i Bułhakowym coś jest w ulubionych?
Graves i jego dwie książki o Klaudiuszu – mistrzostwo
świata. I tak bardzo na czasie. A niby 2000 lat temu. Ksiądz Jan Kaczkowski i
wszystkie jego piękne słowa na zwątpienie. „Zły” Tyrmanda jak polski Marvel lat
50tych – zamiast Batmana albo X-mena. Iwaszkiewicz na ukojenie nerwów – w
zasadzie każde opowiadanie. „Na zachodzie bez zmian” – podnosi do pionu wtedy,
kiedy zaczynasz za dużo oczekiwać od świata, który Cię tak
„przytłacza”. Edith Nesbit i jej „Pięcioro dzieci i coś” – jak Cię najdzie
na wspominki z dzieciństwa. „Lord Jim” – ulubiona lektura, jeśli
już trzeba sobie przypomnieć coś ze szkoły. No i „Przedwiośnie”
Żeromskiego… książka lepsza
niż film J
(pamiętajcie drodzy maturzyści, Baryka Żeromskiego nie ginie pod Belwederem, to
Bajon go uśmiercił z sobie tylko znanych pobudek!). A na deser Witkacego
„Pożegnanie jesieni” i cały Harry Potter. W zależności od nastroju. Dla
Dostojewskiego też znajdzie się miejsce na półce, ale odkąd
przeczytałem w którejś jego biografii, że dotykał dzieci,
jakoś straciłem do niego zdrowie…
Miałeś w dzieciństwie bohatera literackiego, z którym
chciałeś się utożsamiać albo może któregoś podziwiałeś?
Chciałem być jak Lord Jim, podziwiałem go i było mi go
szkoda. Wiem, że popełnił błąd, że stchórzył. Ale każdy z nas
kiedyś stchórzył. Ta książka to szansa dla każdego, kto jest zwykły. Dlatego
tak bardzo ją lubię. I tak bardzo podoba mi się jej bohater.
Czy trafił ci się kiedyś scenariusz, który czytałeś z
zapartym tchem?
„Ladies in lavender” . Brytyjski projekt. Scenariusz
napisany i wyreżyserowany przez Charlesa Dance’a. Dostałem go pocztą,
analogowo, wraz z listem - zaproszeniem na casting do Londynu. Pamiętam, że
wziąłem tekst do szkoły (Akademia Teatralna w Warszawie) i zaraz po zajęciach
poszedłem do Parku Saskiego. W Warszawie. Usiadłem na ławce i zacząłem czytać.
Kiedy skończyłem, do ostatniej kropki, w parku nie było nikogo, było zimno i
ciemno. Ten scenariusz to fascynująca historia niemieckiego rozbitka, który w
trakcie drugiej wojny światowej zostaje wyłowiony przez dwie kobiety, siostry,
u wybrzeży , gdzieś w Wielkiej Brytanii. On ma 20 parę lat,
amnezję i nie wie, że jest wybitnym skrzypkiem, One mają po 70 i obie się w nim
zakochują. W filmie tytułowe role zagrały Judi Dench i Maggie Smith. Głównego
bohatera zagrał ostatecznie Daniel Bruhl – znany między innymi z głównej roli w
„Good Bye Lenin”. Szkoda.
No to teraz sprawdzian pamięci: czy pamiętasz jakiś cytat,
który wydał ci się ważny? Tylko nie mów, że takiego nie było w żadnej
przeczytanej przez ciebie książce J
„Najważniejsi są dobrzy nauczyciele”. Szymon Gajowiec. W
„Przedwiośniu” Stefana Żeromskiego. No i ukochany cytat-modlitwa z książki o
św. Augustynie: „Panie Boże, daj mi łaskę czystości i wstrzemięźliwości.
Ale jeszcze nie dzisiaj, nie dzisiaj!”. Jakie to piękne, nieprawdaż?
A czy miałeś w życiu jakieś ciekawe wydarzenie, związane z
książkami? Z czasopismami miałeś w drodze na Syberię, a z książkami?
W drodze na Syberię rzeczywiście mieliśmy 60 sztuk
„Playboya”. 200-setne wydanie, specjalne. W środku wywiad z nami, zdjęcia nasze
(w ubraniach) i naszych aut. A tytuł wydrukowany bukwami – po rosyjsku :
PRIWIET! Periodyk traktowaliśmy jako
„prezent” na każdym GAI , gdzie łapała nas milicja. Ale w trakcie tej samej
wyprawy czytaliśmy też ambitniejszą literaturę. „Moja Kołyma” Janusza
Siemińskiego to książka, którą zabrałem do torby. Tematycznie, niewiele
ponad 100 stron, żeby się nie zmęczyć, przecież i tak nie będzie
czasu. Ale los chciał inaczej. W trakcie wyprawy musieliśmy zostawić na
trasie jeden z samochodów i drogę z Jakucka do Magadanu i z powrotem, w
sześciu, pokonaliśmy tylko za pomocą dwóch G-klas. Oznaczało to, że w
każdym aucie był kierowca, pilot, a trzecia osoba leżała z tyłu na łóżku i
się nudziła. To właśnie z tego powodu, niejako nie mając wyjścia,
przeczytaliśmy tę książkę wszyscy, po kolei. Nie
potrafię wyrazić słowami jakie to wrażenie, kiedy dowiadujesz
się o losach zesłańca syberyjskiego jadąc dokładnie
tą samą trasą, którą On pokonywał na piechotę. Ty jedziesz, On
szedł. Ty masz auto, On miał tylko swoje nogi. Ty masz spodnie, rękawiczki i
kurtkę – wszystko z Gore-Texu, skarpetki i bieliznę z „wilczej
wełny”. A On? Dziurawe spodnie, drelichową kurtkę i bose stopy wkładane w
przetarte, skórzane buty. Ty chińską maszynkę do gotowania, próżniowo
pakowane kabanosy, herbatę, zupy z papierka i wódkę On –
letnią wodę z okiem tłuszczu raz na dzień. Ty – 63 dni przygody
grzejąc dupę w niemieckim 5cio-gwiazdkowym domu na kołach, On – 9 lat
zesłania, -60 stopni Celsjusza i barak bez okien. Ty – pewność, że wrócisz do
wanny z bąbelkami, ciepłej żony i pieska. On – nadzieję, że może jutra
już nie będzie. Tak, książki potrafią przewrócić świat do góry
nogami.
Czy jest jakaś postać z literatury polskiej, którą chciałbyś
zagrać?
Chciałbym zagrać Reynevana zwanego Reinmarem z Bielawy
– bohatera trylogii: „Narrenturm”, „Boży bojownicy” i „Lux perpetua” Pana
Andrzeja Sapkowskiego.
Dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz